
Prawie cały grudzień siedziałam cicho. Nie miałam czasu, siły, chęci ani ochoty aby pisać cokolwiek. To był ciężki czas dla mnie, pełen stresu i niepewności. Na początku grudnia prawie umarła moja mama. Przez kolejne tygodnie nie mieliśmy pewności czy z tego wyjdzie a bywało naprawdę różnie i szansę niewielkie.
Codzienne wizyty w szpitalu i ta ciągła niepewność wykończyły mnie doszczętnie. To jeszcze nie koniec szpitalnych perypetii a ja nie mam siły ruszyć ani ręką ani nogą...
Dzisiaj Wigilia czyli czas, którego nie znoszę ale najgorsze już za mną. Siedzę już teraz z moim znerwicowanym bratem i po prostu odpoczywamy. Po tym wszystkim, co się działo, należy się nam. W domu jest brudno, nie ma choinki a ja zapaliłam tylko świeczki, zrobiłam herbatę i tak jest dobrze.
A jutro będzie dzień tylko dla mnie. Planujemy z M. wycieczkę i totalny luz. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy nie pojadę do szpitala.
Myślę, że za dużo mam styczności ze śmiercią już od tylu lat. Jestem za poważna, zawsze spięta a czasem wręcz przeciwnie nadmierne nieodpowiedzialna.
Ale mimo wszystko wciąż próbuję cieszyć się życiem bo jest piękne chociaż kruche i nieprzewidywalne. W świątecznym szaleństwie raczej nikt o tym nie myśli.
Te święta nie są takie jak przewidywałam. Nie ma z nami mamy, nie ma takiej nerwówki ale jest dziwnie bo nie ma klimatu. Przynajmniej jestem już spokojna i pewna, że mama pożyje jeszcze więcej niż tylko kilka dni. Stan gotowości został na chwilę odwołany.
W dzisiejszy wieczór myślę o tym jak przetrwać styczeń bo poszalałam i wydałam już prawie całą wypłatę. Znowu będą ogłoszenia i sprzątanie gdzie się da. Nie mam wyboru. Po prostu muszę jakoś przetrwać.
I jeszcze muszę się wyspać więc obejrzę sobie teraz jakaś komedie i pójdę spać.
Komentarze
Publikowanie komentarza