Spróbuj sobie odpuścić. Tak po prostu i nie miej żadnych wyrzutów sumienia.
Dążenie
do celu za wszelką cenę jest w modzie. Pogoń za kasą, awansem i brak
czasu. Ciągle słyszę, że tylko kasa, kasa, kasa. Czasem mi się wydaje,
że jesteśmy jak te chomiki w kołowrotku i za chwilę po kolei zaczniemy
padać na zawał serca. Trochę katastrofalna wizja. Na szczęście jest
jeszcze druga strona medalu – są ludzie, którzy potrafią sobie odpuścić,
żeby potem ze zdwojoną siłą i lepszym nastawieniem zabrać się z
powrotem do pracy.
Odpuścić wcale nie znaczy poddać się. Myślę, że czasem trzeba po prostu się zatrzymać
i spojrzeć na to, co nas otacza z dystansu. Staram się stosować tę
metodę i jestem spokojniejsza. Nie zawsze wychodzi idealnie. Jak zawsze
mam problem z najprostszymi rzeczami. Wracam na przykład do domu po
całym dniu pracy w dusznym biurze z ledwo działającą klimatyzacją,
zmęczona i często nawet zniechęcona. Zastaję zazwyczaj masakryczny
bałagan, stos niepozmywanych garów, porozwalane ciuchy, papiery i robię
się czerwona ze złości.
Jak to wszystko może sobie tak spokojnie
leżeć? Czy nikomu to nie przeszkadza? Mam teraz zakasać rękawy i to
wszystko sprzątnąć, doprowadzić do ładu? W ten sposób jestem jeszcze
bardziej zła i zniechęcona, strzelam piorunami.
Ostatnio
przechodzę jakąś przemianę. Nie przejmuję się aż tak bardzo, ale gdzieś
tam podświadomie kłuje mnie ten nieporządek. Chociaż teraz potrafię
usiąść na środku tego bałaganui go ignorować, nie jest to całkiem
cel moich starań. Nie chcę czuć nawet tego ukłucia wkurzenia. Mam
nadzieję, że małymi kroczkami dojdę do celu. Być może za bardzo skupiam
myśli na tym całym „bajzlu” i nie do końca przestaje się tym przejmować.
Ale przecież, jeśli moja ręka tego nie dotknie tego przez kilka dni, to
świat się nie zawali. Może dotknie tego jakaś inna ręka. Może doceni
to, że czasem tej „syfek” po prostu znika w magiczny sposób.
Są
jeszcze inne aspekty życia, w których warto jest odpuścić – nie skupiać
na tym myśli. Zdobyć się na przekonanie, że będzie ok, że ten świat
naprawdę się nie zawali.
Czasem
trzeba odpuścić w pracy. Dać sobie odpocząć za gonieniem za premią na
przykład na 2 dni. Naładuje się wtedy baterie a później można śmigać.
Ważne żeby to robić bez wyrzutów sumienia, z przekonaniem, że
zasługujemy na to. Bo tak przecież jest. Zasługujemy na odpoczynek, czas
dla siebie, na chwilę zastanowienia, na zmianę planów. Jeśli nikogo tym
nie krzywdzimy to naprawdę warto spróbować i ćwiczyć to zwolnione tempo
aż do skutku.
Jeśli
chodzi o miłość to chyba sama jestem przykładem, że szukanie na siłę
całkowicie mija się z celem. Kiedy przestałam szukać, mieć nadzieję,
przestało mi zależeć to zjawiła się tak niepozornie, zupełnie niechciana
i tak już sobie została. Nie trzymam jej na siłę ale doceniam.
W związku też czasem trzeba odpuścić ale to już chyba materiał na odrębny wpis.
Nie umiem sobie jeszcze poradzić z pieniędzmi. Cały czas skupiam się na ich braku.
Pracuję i pracuję, wyliczam, szukam ale gdy tych pieniędzy nie ma to
zawsze tak naprawdę mi się udaje. Nie chcę milionów ale też nie chcę się
ciągle martwić. Kiedy nie mam tych pieniędzy staram się dziękować za to
co jeszcze mi zostało. To dla mnie najcięższy aspekt w odpuszczaniu.
Jest ciężko, wiadomo.
Podsumowując, kolejny raz chciałam powiedzieć, że trzeba żyć z jakimś zdrowym rozsądkiem i zacząć rozglądać się dookoła siebie. Kluczem jest chyba odczuwanie
wdzięczności za wszystko, co się ma , nie skupianie się za bardzo nad
tym, czego się nie ma i dbanie o siebie. Więc dbajmy o siebie tak jak
tylko to możliwe i codziennie dziękujmy nawet za te najmniejsze, czasem
na pozór mało istotne rzeczy.
Odpuszczanie sobie, to coś, czego musiałam się długo uczyć. Nadal nie przychodzi mi z łatwością, ale próbuję pamiętać o tym, że czasami warto przystanąć i po prostu żyć!
OdpowiedzUsuń